Podział, przydział, przedział. Głosy aktorów brzmią jak wyrzuty sumienia, które po latach milczenia wreszcie mogą ujrzeć światło dzienne. Trudny to czas na premierę: podzielona Polska, podzielona przez środek scena, wszędzie ciemność, niepewność, a co najdotkliwsze – Prospero już nawet nie myśli o powrocie do domu. Spektakl „Der Szturem. Cwiszyn” w Teatrze Żydowskim w Warszawie to loteria bez wygranych, walka z upiorem żydowskiej historii, który nie zamierza dać się pokonać.

Reżyser Damian Josef Neć wziął na warsztat szekspirowską „Burzę” decydując się na pokazanie jej w jidysz. Odważnie. Pierwsza premiera „Burzy” w tym języku miała miejsce w 1938 r. w Folks un Jugnt-Teater w Łodzi, ale po tragedii II Wojny Światowej nikt nie wrócił do tej koncepcji. Trudno się temu dziwić. Tytułowy „Der Szturem” to przecież nie tylko deszcz i pioruny, a raczej arena walk ludzkich namiętności, konfrontowania się ze swoim żalem i rozczarowaniem, próba zmierzenia się z niespełnionymi oczekiwaniami i mroczną stroną ludzkiej osobowości.

Od momentu wejścia na salę teatralną w powietrzu czuć niepokój. Długie fragmenty ciszy, które w normalnych warunkach mogłyby sprzyjać medytacji, przygotowują na spotkanie z demonami Zagłady. Aktorzy po mistrzowsku wykorzystują postacie z „Burzy”, by opowiedzieć o cierpieniu Holocaustu. Prospero i Miranda błądzą raczej nie po wyspie, ale po udanych i mniej udanych próbach zrozumienia tego, co się stało. Kaliban po lekcjach ludzkiej mowy nadal zachowuje się jak potwór, by w końcu stać się oprawcą. Stefano błądzi na ślepo, a po spotkaniu z Trinkulo odzyskuje pozorny spokój tylko na chwilę: Kaliban wciąż jest przecież blisko. Za to Antonio pełen bólu snujący się po scenie skojarzył mi się z biblijnym Hiobem, który prosi Boga o litość. Różnica jest taka, że tutaj zabrakło happy endu. Kulminacyjna mieszanka złości, smutku i bezbronności wobec świata wylewa się wraz ze skierowanym prosto w oczy każdego pojedynczego widza szyderczym pytaniem o dostrzeganie Żydów. W istocie: przez 75 minut patrzymy na ich cierpienie, ale czy chociaż przez moment chcieliśmy dostrzec je tak naprawdę, w czystej postaci?

Miarą sukcesu „Der Szturem. Cwiszyn” na scenie za każdym razem będzie poziom skupienia aktorów – wystarczy, że jedna osoba z jakiegoś powodu odpuści intensywność swojej gry, a mamy gotowy przepis na energetyczną klapę. Teatr Żydowski daje radę. Wspaniała Wanda Siemaszko (Miranda) udowadnia, że zachowała w sobie spontaniczność i niewinność młodej dziewczyny, dzięki czemu obroniła wizję reżysera. Ariel (Jerzy Walczak) w elastycznym kostiumie i na wysokich obcasach prowokuje i wyglądem, i zachowaniem, w jego oczach jest coś z obłędu. Z kolei Marcin Błaszak (Kaliban) magnetyzuje swoją grą aktorską – to, co wyprawia z ciałem, jest warte zobaczenia.

Najciekawszym zabiegiem w tej sztuce jest – po prostu – pojawieniem się duchów i danie im przestrzeni do wyrażenia swojego bólu. Bez próby pocieszania, szukania rozwiązań czy zadośćuczynienia. W teorii przecież wyrażanie bólu ma przynosić pokój. Dziwi więc, że w momencie zaślubin Mirandy i Ferdynanda, który w oryginale ma nieść wyczekiwane przebaczenie, pieśni w tle bliżej do żałobnej niż weselnej.

A może chcielibyśmy, żeby dziwiło, a nie dziwi wcale.

***

Reżyseria i dramaturgia:
Damian Josef Neć

Scenografia, kostiumy, wizualizacje:
Marta Wieczorek, Maciej Czuchryta

Muzyka:
Sławomir Kupczak

Choreografia:
Szymon Dobosik

Asystentka reżysera:
Patrycja Wysokińska

Asystentka scenografów:
Wiktoria Grzybowska

Przygotowanie wokalne:
Teresa Wrońska

Producentka:
Patrycja Superczyńska

Konsultacje językowe, przystosowanie scenariusza jidysz i transliteracja:
Aleksandra Król

Inspicjentka:
Beata Szaradowska

Obsada:
Henryk Rajfer
Jerzy Walczak

Wanda Siemaszko
Barbara Szeliga
Joanna Przybyłowska
Marek Węglarski
Marcin Błaszak

Premiera:
3 października 2020

Źródło: https://www.teatr-zydowski.art.pl/spektakle/der-szturem-cwiszyn-burza-pomiedzy