Artystom jest łatwo – a przynajmniej niektórym ludziom tak się wydaje. Tworzenie sztuki to w końcu takie kreatywne zajęcie – zawsze dzieje się coś nowego i niesamowitego! Króluje przeświadczenie, że w życiu twórców nie ma miejsca na nieudane przebiegi albo fatalne akapity. Za to zawsze znajdzie się przestrzeń na zabawę do białego rana i kolejnego jointa. Chociaż „Pułapka” w Teatrze Dramatycznym ma niewiele wspólnego z nowoczesnością, skutecznie rozprawia się z powyższym stereotypem. I bardzo dobrze.
Dramat „Pułapka” to wynik zainteresowania Tadeusza Różewicza życiem i twórczością Franza Kafki – jednego z najbardziej znanych pisarzy XX wieku. Dzieła Kafki powszechnie kojarzymy z oniryzmem i rozbudowaną symboliką, chociaż często bliżej im do koszmaru niż miłych, sennych fantazji. Jego opowiadania wpisujemy w kategorię bajek dla dorosłych, zazwyczaj z dość makabrycznym i nielogicznym zakończeniem, które nie do końca rozumiemy, a towarzyszące im poczucie nadrzędnej siły, niepewności, praktycznie zniewolenia jednostki przez bezosobowy byt, staramy się jak najszybciej zagłuszyć jakąś ekspercką wypowiedzią. Być może sam Kafka przeczuwał, że zostanie niezrozumiany – kto wie, może właśnie dlatego napisał w testamencie, aby tuż po śmierci spalić wszystkie jego teksty.
Wojciech Urbański podejmuje się więc rzeczy bardzo trudnej: stara się przedstawić Kafkę (a może po prostu Franza K.) jako zwykłego „szarego” człowieka, który też musi jeść, spać i… kochać. Problem w tym, że jego największą miłością jest pisanie – i to ono też wysysa z niego wszystkie siły.
W „Pułapce” twórczość Franza jest przedstawiona jako królowa, która ani na chwilę nie schodzi z tronu. Wszystko zdaje się być jej podporządkowane. Stąd pisarz, mimo młodego wieku, niewątpliwej urody, a nawet pewnego obycia w towarzystwie, ostatecznie nie może poradzić sobie z codziennością. Przytłacza go obowiązek znalezienia żony, posiadania rodziny, przymusu bycia dorosłym, samodzielnym i odpowiedzialnym. Kłótnie z narzeczoną oraz trudna relacja z ojcem sprawiają, że z każdą chwilą staje się coraz bardziej wycofany. Rozmawiając z drugą osobą tak naprawdę nie mówi do nikogo – ze strachu przestał ufać nawet intuicji. Kiedy przestaje pisać, w pewnym sensie przestaje też oddychać. Słowem, niemożność pogodzenia się z regułami rządzącymi światem – tak wygląda jego nigdy niespisana tragedia w oczach twórców warszawskiego Teatru Dramatycznego.
Urbański mocno i konsekwentnie omija wątek przeczuwania przez Franza zbliżającej się zagłady ludzkości, holocaustu, który w dramacie Różewicza zdaje się dominować oraz praktycznie ustawia sposób patrzenia na całość utworu. Reżyser kładzie nacisk na relacje Franza – z samym sobą, z najbliższymi, z otoczeniem. A te nie były łatwe. Główny bohater w wykonaniu Michała Klawitera przybiera wiele twarzy – raz jest odklejonym od rzeczywistości artystą, któremu obojętne są troski życia codziennego, po chwili zmienia się w straumatyzowane duże dziecko, przerażone koniecznością otworzenia oczu tuż po wstaniu z łóżka, by następnie ewoluować w rozpieszczonego, przyzwyczajonego do wymuszania wszelkich ustępstw młodzieńca, którego zarówno grono przyjaciół, jak i widzowie nie mogą znieść. Wieczne rozchwianie emocjonalne, niepewność istnienia, brak realnego kontaktu z otoczeniem – to cena, jaką Franz płaci za wrodzoną skłonność do nadwrażliwości, traktowania siebie zbyt serio, myślenia zbyt wysoko.
„Pułapka” prowokuje do dyskusji – kim właściwie był Franz Kafka? Everymanem na którego z każdej strony czyha niebezpieczeństwo, pisarzem zbyt dumnym, by żyć tak po prostu zwyczajnie na tym ziemskim łez padole, ofiarą tradycyjnej mentalności swojego ojca, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, a może nikim istotnym dla świata, przebrzmiałą legendą? Fakt, że chcemy się w ogóle pochylić nad tym tematem, stanowi siłę tej sztuki. Wielowymiarowość tej postaci została świetnie uchwycona przez aktora. Za to należą mu się wielkie brawa.
Atmosfera podczas spektaklu jest gęsta i ciężka. Franz jest jak kameleon – w zależności od tego, z kim rozmawia, taką przybiera pozę. Dla ukochanej siostry Ottli (Karolina Charkiewicz) potrafi odszukać w sobie szczerość i ciepło, których brakuje mu podczas rozmów z potencjalnymi narzeczonymi. Zresztą, kontakty z ludźmi są dla niego ogromnym utrapieniem – miota się w nich jak w pajęczynie. Najtrudniejsza jest relacja z ojcem – w tej roli fenomenalny Robert T. Majewski – jego kreacje aktorskie nigdy nie zawodzą. Hermann Kafka to przeciwieństwo Franza – głowa rodziny, do bólu racjonalna, stąpająca twardo po ziemi, nie zastanawiająca się nadmiernie nad sensem swojej egzystencji. Jego życiowym celem jest zapewnienie rodzinie jak najlepszego bytu oraz ciągłości rodu, dlatego też w jego oczach syn zdaje się być przekleństwem, skazą w do tej pory nienagannym rodowodzie. Choć na końcu jesteśmy świadkami sceny pojednania (jedyny moment, kiedy Urbański porusza wątek holocaustu), nie możemy być pewni, czy ono tak naprawdę się dokonało. Ojciec i syn, tak silnie związani przez biologię, nie potrafią się w żaden sposób porozumieć – prawie jakby mówili w dwóch różnych językach. Wyrazem ich miłości jest często tylko (albo i aż) tolerowanie obecności tego drugiego, choć jest ona znacznie bardziej uciążliwa niż zwykła niewygoda.
Bardzo dobrze poprowadzona jest postać Maxa Broda – najlepszego przyjaciela Franza (Marcin Stępniak). Choć Max pozostanie już na zawsze w cieniu Kafki to właśnie on wyciąga Franza do świata, jest jego prawą ręką, pomaga mu wyrwać się z kłopotów, ale jednocześnie nie szczędzi mu krytyki. Jest pewnego rodzaju oddechem w otaczającej bohatera melancholii.
Podczas spektaklu możemy niemal na własnej skórze poczuć, czym jest sytuacja kafkowska –przepełniające całą istotę poczucie bycia spętanym przez nieznane siły, o nieokreślonej kompetencji i materii, które nie pozwalają człowiekowi wyrwać się spod ich fatalnego wpływu. Zdaje się to podkreślać scenografia przygotowana przez Joannę Zemanek. Łóżko, szafa, stół, kilka krzeseł – surowa przestrzeń, ograniczona swoją materialnością, niezmienna w czasie, zdaje się być upiornie sprawdzalna, widoczna, namacalna. Wręcz problematyczna. W połączeniu z projekcjami wideo przedstawiającymi wspomnienia, wizje, a może jedynie wyobraźnię Franza (Stanisław Zaleski) stanowią przerażającą całość –przestrzeń, w której nie chce się przebywać ani szukać ukojenia.
Na temat tego spektaklu można powiedzieć wiele – dlatego też warto dokonać własnej oceny. Jego największą zaletą jest wspomniana wielowymiarowość – każdy może odczytywać go po swojemu, ale z drugiej strony nie pozostawia nas z gotowymi rozwiązaniami. Koniec jest równie dramatyczny co początek – nie przynosi spektakularnego przełomu. I w tym aspekcie jest – niestety – zbliżony do życia.
***
Autor:
Tadeusz Różewicz
Reżyseria:
Wojciech Urbański
Scenografia i kostiumy:
Joanna Zemanek
Opracowanie muzyczne:
Wojciech Urbański (Rysy)
Reżyseria świateł:
Paulina Góral
Projekcje:
Stanisław Zaleski
Asystentka reżysera:
Barbara Ojrzeńska
Obsada:
Michał Klawiter
Lidia Pronobis
Karolina Charkiewicz
Marta Król
Robert T. Majewski
Anna Szymańczyk
Marcin Stępniak
Premiera:
12 listopada 2021