Nieznośnie niewygodna intymność – tak mogłaby brzmieć najkrótsza recenzja „Hymnów” Anny Smolar. Mało jest spektakli, podczas których publiczność zastanawia się, czy to, co ogląda na scenie jest jeszcze fikcją, czy może już bolesnym, osobistym doświadczeniem. Aktorzy zabierają nas za kulisy swojej codzienności, a my instynktownie wyczuwamy, że, mimo obecności dziecka na scenie, nie będzie to bajkowy świat – balans na krawędzi realności będzie nas ciągle uwierał.

Jeśli Życie pisze najlepsze scenariusze, to właśnie stworzyło swoje opus magnum. Historia tak prosta, że, mogłoby się wydawać, wręcz banalna – studentka aktorstwa niedługo przed końcem studiów zachodzi w ciążę. Krótko po porodzie wraca, żeby zagrać w spektaklu dyplomowym, jest zdeterminowana i chce skończyć studia. Jak na to zareaguje grupa jej znajomych z roku? Czy można pogodzić macierzyństwo z pracą zawodową, która wymaga skupienia na sobie, ciągłej obecności „tu i teraz”, podczas, gdy na świecie jest mała istotka całkowicie zależna od naszej woli? Czy to konkretne dziecko nie stanie się symbolem artystycznego paraliżu, który decydująco wpłynie na jakość wystawianej sztuki?

Bardzo łatwo można by zamknąć tę historię w bezpłciowych frazesach rodem z pierwszego lepszego poradnika tj. „macierzyństwo”, „matka w pracy”, „ciąża a urlop macierzyński” albo „kobieta po porodzie”. Jednak Anna Smolar sięga dużo głębiej – subtelnie dotyka tych sfer psychiki postaci, które społeczeństwo zmarginalizowało i odepchnęło. Dziecko to prawdziwa rewolucja, która zmienia dotychczasowy styl życia, odwraca bieg wydarzeń i weryfikuje priorytety każdego rodzica. Reżyserka przyjęła tę filozofię i posługując się autentycznym doświadczeniem Weroniki Bochat-Piotrowskiej (wcielającej się w główną postać – Justynę), sprawiła, że jej córka Stefania stała się sednem całego spektaklu. (Nawiasem w nawiasie – jaka ona była grzeczna! Ta mała serio skradła moje serce!). To dziecko wyznacza tu rytm pracy – nawiasem mówiąc, trzeba było nawet zmienić godzinę wystawienia spektaklu, by Stefania mogła pójść spać o swojej zwykłej porze ? – i swoją żywiołowością zmusza bohaterów do ogromnej czujności, wymusza ich naturalne reakcje oraz staje się spoiwem dla wytworzonej w ten sposób specyficznej zbiorowości. Każdy z aktorów na swój sposób staje się jej rodzicem. W trakcie pojawią się różne emocje: od pieszczotliwego rozczulenia maluchem poprzez niechęć aż do jawnego odrzucenia dziecka. Nie zmienia to faktu, że każdy z bohaterów traktuje Stefanię jako centralny punkt odniesienia w tej teatralnej rzeczywistości. „Hymny” obalają mit macierzyństwa rozumianego jako wychowania nadzorowanego przez mamę i tatę – dziecko jest zawsze sprawą wspólną wszystkich najbliższych, czy nam się to podoba, czy też nie.

Każdy z aktorów na swój sposób staje się rodzicem Stefanii.

„Hymny” pokazują, że praca nad spektaklem jest ciągłym, nieprzerwanym procesem. Mimo szkieletu fabularnego w postaci scenariusza, wymaga on umiejętności spontanicznego reagowania i jest zawsze lekcją pokory i uważności. Stefania nie jest przecież aktorką, a małym dzieckiem, które robi to, co mu się w danej chwili podoba. Momentem, który szczególnie mnie poruszył, był sposób przedstawienia monologu Justyny, który tak naprawdę jest wiernym zapisem świadectwa Weroniki, które wypłynęło z niej podczas jednej z prób. Próba bezemocjonalnego wypowiedzenia go podbija tylko krzyk rozpaczy, który się pod nim kryje. Rola Bochat-Piotrowskiej, precyzyjna i zbudowana na dystansie do jej prywatnego życia, jest najlepszym świadectwem scenicznej dojrzałości aktorki i bardzo dobrego przygotowania do zawodu. Jest to też jedyny spektakl aktorów teatru muzycznego, który jest oparty w głównej mierze na ciszy (sic!). Wybrzmiewa ona głośniej niż niejedna aria.

W mojej ocenie wszyscy aktorzy sprostali wyzwaniu postawionemu im przez reżyserkę i dzięki temu udowodnili, że oprócz warsztatu mają coś o wiele cenniejszego – wrażliwość i własne zdanie o świecie. Nie ma tutaj lepszych i gorszych ról– wszyscy grają imponująco. Kostiumy, scenografia, charakteryzacja utrzymane są w stonowanych barwach i fajnie ze sobą współgrają. Jednak to naprawdę nie jest jeden z tych spektakli, po których myślimy o tym, czy aktor ładnie wyglądał. Podobnie jest ze scenografią – bierze ona, dosłownie, żywy udział w spektaklu, nie ma w niej elementów zbędnych.

Jak widać, macierzyństwo to nie kara, a raczej okazja do wspólnego poszerzania granic czułości pomiędzy ludźmi. Wymaga to co prawda niekonwencjonalnych rozwiązań, ale na całe szczęście są ludzie, którzy potrafią je wynajdywać.

***

Jak tylko pozbędziemy się koronawirusa, kupujcie bilety na ten spektakl. Warto!
Więcej o spektaklu dowiecie się z wywiadu przeprowadzonego
z Anną Smolar i Weroniką Bochat-Piotrowską
dla magazynu „Dwutygodnik”.

Zero lania wody. Link poniżej:

https://www.dwutygodnik.com/artykul/8758-ciaza-rozszerzona.html

***

Reżyseria:
Anna Smolar

Libretto i dramaturgia:
Natalia Fiedorczuk

Muzyka:
Maciej Cieślak

Scenografia, kostiumy, światło:
Mateusz Atman

Choreografia:
Patrycja Grzywińska

Współpraca artystyczna:
Małgorzata Gorol

Asystentki reżyserki:
Ewa Galica
Weronika Kuśmider

Występują:
Dominik Bobryk
Weronika Bochat-Piotrowska
Patrycja Grzywińska
Filip Karaś
Natalia Kujawa
Małgorzata Majerska

Premiera:
6 marca 2020

Źródło: https://tcn.at.edu.pl/spektakl/hymny/